Wolanowski o sobie

© Fot. Archiwum Lucjana Wolanowskiego

* Moje usługi dla ludności (1969)

… Nie wierzę w tak zwane lekkie pióro. Im reportaż ma być łatwiejszy do czytania, tym jest trudniejszy do pisania. Z chaosu wrażeń powoli układa się logika faktów. Obciosuje się wierzchnią warstwę, która zaciemnia obraz, teraz jest już może bardziej czytelny, ale to jeszcze nie to! Przecież Czytelnik nie był przy tym, przecież trzeba Mu przekazać nastrój tego dramatu, nie tylko same fakty. Już bliżej celu, ale teraz rozwlekłość znuży Czytelnika …

* Gwiazda dla sternika (1973)

… Przez owe kilkanaście lat mych wędrówek Azja szła naprzód. Japońskie dzieci, odżywione ryżem i witaminami, nie mieszczą się już w tych ławkach, w których zasiadały poprzednie pokolenia uczniów. Zmienia się oblicze krajów, gdzie nie ma śniegu, gołoledzi ani rachunku za ogrzewanie, a są monsuny i tajfuny, gdzie dziewczęta nazywają się Sweee Chin, Imelda, Hartini, Micziko, Fatima… Zaułki oświetlone latarniami, gdzie wróżbici odsłaniają przed swymi klientami tajemnice jutra. Gdzie gorący sok z trzciny cukrowej łagodzi nad ranem podmuch chłodnego wiatru, od pobliskiego morza. Ten skrawek Azji zanotowany na taśmie pamięci – gdzież to było? W Singapurze czy w Kota Kinabalu? W Brunei czy Tadoban? Zmienia się oblicze tych stron, stając się dla turysty pejzażem wliczonym w cenę biletu wycieczkowego. Rzadko wystawiają swe nosy z klimatyzowanych hoteli gnani przez przewodników turyści, ich Azja zamyka się w wyniosłych gigantach, zwanych „Raffles”, „Hilton” czy „Intercontinental”. W gruncie rzeczy w tych właśnie rzęsiście oświetlonych hotelowych kioskach można dostać Azję, którą oni chcą przyjąć do wiadomości, a nie tę, która zaraz za hermetycznie oprawionymi szybami klimatyzowanych wnętrz trochę zachwyca, a trochę przeraża …

* Lądy i ludy czyli walizka z przygodami (1977) 

… Nie miałem życia łatwego, ale za to – było ciekawe. Oglądałem jeszcze ostatnie kolonie, dotarłem na najdalszy Daleki Wschód. Widziałem ludne miasta i osady w głębi dżungli Borneo czy Nowej Gwinei. Byłem między ludami tkwiącymi w epoce kamiennej i tymi, które kroczą już w XXI wiek. Przeciskałem się przez asfaltową dżunglę wielkich metropolii i dotarłem na wyspy, o których zapomniał Czas. Zawsze wolałem boczne ścieżki niż szerokie, wydeptane gościńce. Staram się, aby tam, gdzie to jest możliwe – używać pierwszej osoby. Ja widziałem, ja słyszałem, czy też – opowiadano mi. Ojcem tych opowieści jest Pomysł, zaś matką – Ciekawość. Wspólnym mianownikiem – Przygoda …

* Uciechy podróży

… Jeżeli już wyruszyłeś w podróż, ciesz się każdym dniem i każdą godziną. Nie rozczulaj się nad sobą, gdy akurat jest za gorąco, ponieważ przyjechałeś z własnej woli, nikt ci nie kazał jechać. Pamiętaj o tym, że z podróży ma się trzykrotną przyjemność. Najpierw – kiedy ją się planuje, potem – gdy ją się odbywa i na koniec – kiedy się ją wspomina. A gdy mowa o wspomnieniach – niesłusznie zapomniany pisarz francuski Paul Morand napisał, iż tak lubi podróże, że chciałby, aby po śmierci z jego skóry zrobiono walizkę …

*   *   *

* Komentarz do książki Seweryna Korzelińskiego (1804-1876): „Opis podróży do Australii” (2004)

* Autokomentarz do książki „Poczta do Nigdy-Nigdy” (2005)

* Autokomentarz do książki „Upał i gorączka” (2005)

* Autokomentarz do książki „Buntownicy Mórz Południowych” (2005)

*   *   *

* Nie wszyscy byli aniołami (2005)
… Ed Murrow, o którym powstał właśnie film pt.: „Good Night, and Good Luck” George’a Clooneya, a który na wojnie leżał w szpitalu z rannymi Polakami i znał nieźle nasz język, dokuczał mi, gdy „Przekrój” zaczął drukować mój cykl „Teraz to już można opowiedzieć” i inne reportaże: „Lucjan, jak ja czytam to, co ty piszesz, to rozumiem, jak ty byś pisał, gdybyś sam wierzył w to, co piszesz…” Pożyczał mi amerykańskie podręczniki i zbiory reportaży …

Powrót do strony głównej