Gimnazjum Dra Jana Wieczorkowskiego – Rabka

Prywatne Gimnazjum Sanatoryjne Męskie Dra Jana Wieczorkowskiego w Rabce – założone w 1924 r. przez dra Jana Wieczorkowskiego. Placówka ta, obok działalności dydaktycznej, zapewniała potrzebującej młodzieży opiekę sanatoryjną w tzw. instytucie, obejmującą opiekę lekarską, pielęgniarską, mieszkanie i wyżywienie. Szkoła cieszyła się wielkim powodzeniem ze względu na wysoki poziom nauczania. Uczęszczała tu młodzież z całej Polski.

dr Jan Wieczorkowski – założyciel Gimnazjum

Lucjan Kon (Wolanowski) był uczniem Gimnazjum Wieczorkowskiego w latach 1935-1938 (matura typu humanistycznego w dniu 13 maja 1938 r.). Tam właśnie poznał Jacka Woźniakowskiego (1920-2012) – późniejszego historyka sztuki, współzałożyciela Wydawnictwa „Znak” oraz „Tygodnika Powszechnego” w Krakowie. Wśród jego znajomych byli  też m.in.: Aleksander Keiner (Aleksander Ziemny, 1924-2009), późniejszy publicysta i pisarz, oraz Magdalena Morawska (1922-1944) z pobliskiej szkoły żeńskiej panien Szczuka. Wśród kolegów w klasie, szkole i internacie znajdowali się m.in.: Jerzy Loewenstein, bracia Henryk i Michał hr. Sobańscy, Gustaw Schreer, Gabriel Rechowicz (1920-2010), Jacek Woźniakowski, Aleksander Larisch-Nimsdorf, Józef hr. Jezierski, Jerzy Christ, Jan Papierz, Jacek Kaden, Zbigniew Mieszkowski, Kazimierz Stamirski, Jerzy Holewiński.

Okładka jednego z numerów gimnazjalnego pisma „Szczebioty” (1936)

Wraz  z kolegami redagował szkolne pismo „Szczebioty”. Opiekunem pisma był wychowawca klasy oraz polonista, prof. Jan Kucza.

MARIUSZ KUBIK

*   *   *

* KOMENTARZ LUCJANA WOLANOWSKIEGO (1990) *

Warszawa, czerwiec 1990

Przekazując na zawsze w dobre ręce kilka egzemplarzy szkolnego pisma „Szczebioty” oraz zdjęcie maturalne, chciałbym dołączyć coś w rodzaju komentarza. Myślę, że fotografia ta jest w pewnym sensie interesująca nie tylko jako pamiątka rodzinna, ale stanowi jakby ilustrację stosunków narodowościowych i społecznych w II Rzeczypospolitej.

Na pewno nie była to szkoła typowa. Była prywatną własnością dr. Jana Wieczorkowskiego, który ożenił się z Heleną Kaden, wywodzącą się z rodziny właścicieli uzdrowiska Rabka Zdrój. Stary dwór (pewnie niegdyś obronny, nawet wewnętrzne ściany były bardzo grube, trzeba było „dużego” kroku aby przejść przez drzwi), stary spichlerz drewniany, oficyna – wszystko w pięknym parku ogrodzonym murem zbudowanym z kamieni. Całość była gimnazjum męskim oraz internatem. Do gimnazjum dochodzili chłopcy z internatu OO Benedyktynów na naukę. Sam internat był dość daleko, nad rzeką, w centrum Rabki. Obowiązywał tam język francuski, zakonnicy byli z Belgii, jednego z nich, ojca Pawła świetnie pamiętam. Pogodny i wesoły.

Gimnazjum miało kategorię „A” czyli pełne prawa szkół państwowych. Nie było to takie oczywiste. Matury szkół niższych kategorii nie były uznawane przez uczelnie wyższe, chyba że składało się je na zasadzie eksternistycznym przed komisją państwową, ze wszystkich przedmiotów bez żadnego wyjątku. Nasz rocznik (matura ustna 13 maja 1938 r.) był ostatnim produktem dawnego systemu oświatowego. To znaczy, ja nigdy nie byłem w szkole podstawowej (wtedy – zwała się powszechną), czytać i pisać nauczyłem się sam, potem było „komplety”, czyli kilkoro dzieci uczących się prywatnie w kolejnych mieszkaniach. Potem była klasa wstępna i czekało mnie osiem klas gimnazjum męskiego im. Mikołaja Reya w Warszawie.

Lucjan Kon (Wolanowski) z ojcem Henrykiem w Rabce – lata młodzieńcze
© Fot. Archiwum Lucjana Wolanowskiego

Ale stało się inaczej. Moja Matka, Róża z Wolanowskich, miała gruźlicę płuc, ostatnie lata spędziła w sanatoriach, aby nie zarazić dzieci. Ojciec mój, Henryk, był od niej znacznie starszy, późno się ożenił. Zmarła jako młoda kobieta, gdy miałem 11 lat. Chyba jednak zaraziłem się, gdyż, gdy miałem 13 lat wykryto u mnie gruźlicę nerek. Dziś jest to problem leczenia chemicznego, kilka tygodni łykania pastylek PAS. Wtedy to bardzo ciężka i ryzykowna operacja, bez antybiotyków, bez dokładnego rozeznania, co się na prawdę dzieje w obu nerkach. Prof. Pisarski w Krakowie usunął mi prawą nerkę, byłem całkowicie unieruchomiony przez wiele tygodni. Stąd też miałem poważne zaburzenia równowagi i mając 14 lat – uczyłem się od początku chodzić, trzymając się ściany. Gdy pierwszy raz wyszedłem na spacer, aby obejrzeć defiladę wojskową na 15 sierpnia, zemdlałem na ulicy i odwieziono mnie do szpitala.

Gruźlica nerek nie jest zaraźliwa dla otoczenia. Ale na wieść o mej chorobie, dyrektor gimnazjum im. Reya, pastor Rondthaler, wezwał mego Ojca, aby mnie zabrał ze szkoły. Ojciec mój był doradcą prawnym księcia Pszczyńskiego (von Pless), jako że skończył prawo na uniwersytecie w Dorpacie (obecnie Tartu, Estonia), jedynej uczelni imperium carskiego z niemieckim językiem wykładowym. Stąd też miał prawo występowania (od 1933 roku) w sądach Rzeszy a książę Pszczyński nie tylko miał rozległe interesy po obu stronach granicy, ale nie znał zupełnie języka polskiego. Ojciec mój chciał więc wysłać mnie do internatu w Pszczynie, ale okazało się, że w internacie obowiązuje język niemiecki, którego nie znałem. Ostatecznie więc wylądowałem w Rabce, ale gdy rok szkolny był już zaawansowany. Moje pierwsze miejsce w klasie wyznaczono mi koło Jacka Woźniakowskiego, w sypialni nasze łóżka stały koło siebie, w kąciku uznanym za „dla niepalących” Tam byłem do matury, 1938, gdy Ojciec mój zaczął już odczuwać poważne skutki bojkotu. Zdecydował, że muszę wyjechać na zawsze, studia w Grenoble miały być tą furtką na świat. To tyle dla orientacji wstępnej o autorze tego opracowania.

Z ojcem w Rabce (1934 r.)
©
Fot. Archiwum Lucjana Wolanowskiego

W Rabce był kierunek humanistyczny, stąd też odeszli ci chłopcy, którzy chcieli mieć matury „matematyczno – przyrodnicze”. Na zdjęciu nie ma jednego tylko maturzysty. Nazywał się Jacek Kaden, był synem Adama Kadena, współwłaściciela Rabki. Matką jego była bardzo piękna (ruda z zielonymi oczami) pani Buba, w której podkochiwało się kilku uczniaków, między innymi – ja.

W internacie Gimnazjum Wieczorkowskiego – Rabka, 1934 r.
© Fot. Archiwum Lucjana Wolanowskiego

Jacek był niezwykłą postacią, właściwie prekursorem ruchu Zielonych. Był błyskotliwie zdolny, ale szkoła była dlań udręką gdyż jego żywiołem był las i góry. Znikał na całe dni, nocując samotnie w opuszczonych szałasach pasterskich, żywiąc się rybami, które bez trudu łowił w górskich potokach. Zimą nosił sweter z grubej, szorstkiej wełny, nie pamiętam, by dał się namówić na noszenie mundurka. Był miły i grzeczny, nie miał z nami konfliktów, ale nie dał się wtłoczyć w żaden przyjęty system. Maturę zdał, ale nie zjawił się, gdy trzeba było pozować do tego zdjęcia, kiedy dr Wieczorkowski, zresztą jego wuj, kazał mu włożyć krawat. Nie wiem, czy on miał krawat oraz czy wiedział jak się go wiąże. Pamiętam, że gdy jego siostra Basia Kaden miała imieniny, ubłagała go, aby zaprosił swych kolegów no i aby był sam na przyjęciu. Na progu pięknej willi Kadenów czekał na nas Jacek z miną męczennika, ogolony(rzadko mu się to zdarzało), wbity w jakieś ciemne ubranie, w którym wyraźnie źle się czuł. Zjawiły się koleżanki solenizantki i zaczęły się tany. Jacek znikł. Gdy zatroskany ojciec ruszył do jego pokoju, ujrzał rzucone na podłogę ciemne ubranie i otwarte okno… Jacek już był daleko w lesie, w grudniową noc. Okaz zdrowia, zamordowany w Oświęcimiu. Jak słyszałem, zepchnął go z chodnika jakiś Niemiec w Rabce koło poczty. Potem uderzył go w twarz, Jacek mu oddał… Jak mi mówiono, w Rabce była szkoła dywersji, prowadzona przez SD czyli Abwehrę. Można sobie wyobrazić tych pedagogów, może to jeden z nich chciał pokazać Jackowi swoją wyższość. Nie mam żadnego jego zdjęcia więc wspomnę tylko, że był trochę wyższy ode mnie, rudawy blondyn, zielonkawe oczy, zawsze jakby uśmiechnięty. Żal mi go, na pewno byłby nieprzeciętnym człowiekiem. Las i jego mieszkańcy nie mieli dlań żadnych tajemnic.

Na nartach w Rabce (1937 r.)
©
Fot. Archiwum Lucjana Wolanowskiego

Dodam jeszcze, że czesne i opłaty za internat były dość wysokie. Oczywiście płacili za naukę w gimnazjum mieszkańcy internatu OO Benedyktynów, natomiast eksterniści, czyli uczniowie dochodzący z terenu Rabki czy Chabówki płacili bądź pełna stawkę, gdy byli zamożni, bądź znacznie obniżoną lub nie płacili nic.

Fotografia maturalna, o której jest mowa poniżej (1938 r.)
©
Fot. Archiwum Lucjana Wolanowskiego

Na zdjęciu od prawej siedzą:

Jan Baystak, łacina. Syn woźnego w szkole podstawowej w Kołaczycach koło Jasła, o własnych siłach dając korepetycje skończył UJ. Po wojnie w Kołaczycach założył szkołę średnią, był jej dyrektorem. Odrzucił proponowane wysokie stanowisko w ministerstwie oświaty w Warszawie. Usunięty ze stanowiska dyrektora za praktyki religijne i przyjaźń z miejscowym proboszczem. Byłem jego gościem co 2-3 lata. Był chyba najmłodszym nauczycielem w Rabce, lubiany i chętnie obcujący z nami.

Anna Socha, język francuski. Już po wojnie widziałem ją w Zakopanem, tam dalej uczyła francuskiego.

Jan Kucza, język polski oraz nasz wychowawca. Były aktor, wspaniały recytator, pełen humoru i werwy. Widziałem go w Krakowie, ostatni raz w 1960 roku, biedny emeryt.

Dr Jan Wieczorkowski, dyrektor i właściciel gimnazjum oraz internatu. Najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego w życiu widziałem. Nie miał regularnych zajęć, ale zastępczo uczył języka niemieckiego i historii. Popełnił samobójstwo po wojnie, jego syna (Janka) widziałem w Rabce przed dwoma laty. Delegat z ministerstwa na maturze, był dyrektorem państwowego gimnazjum, chyba w Nowym Sączu, ale nie jestem pewien. Nazwiska nie pamiętam.

Ksiądz kanonik Dunikowski. Mam na jego temat bardzo kontrowersyjne informacje, może lepiej bym ich nie przekazywał.

Kawałek (nie pamiętam imienia), język niemiecki. Podobno zamordowany w Katyniu.

Adam Romanowski, historia. Dobrze go pamiętam, umarł kilkanaście lat temu, byłem na pogrzebie. Do emerytury był wizytatorem szkół średnich kuratorium warszawskiego.

Kmiecik (imienia nie pamiętam), matematyka i fizyka. Podobno też Katyń.

Stoją (od prawej):

Jerzy Loewenstein (jego dziadek miał tytuł barona i zasiadał w Wiedniu w Izbie Panów, ale chyba to był tytuł ad persona, jakkolwiek nasz kolega chętnie używał „von”). Jedyny z rocznika 1921, najmłodszy w klasie. Bardzo zdolny, poliglota. Mieszkał w pensjonacie należącym do żony dyrektora, „Orzeł”, miał tam wynajęty pokój i wspaniałe utrzymanie opłacone. Rodzina była bardzo bogata, matka z domu Poznańska, łódzcy milionerzy. Zwany popularnie Lopek, ale nie wiem dlaczego. Podczas wojny w polskich siłach zbrojnych, podporucznik w walkach pod Falaise. Obywatel brytyjski, mieszał na Sardynii, gdzie go widziałem kilka lat temu. Inwestycje w przemyśle turystycznym, podobno ostatnie słabo notowane.

Henryk hrabia Sobański, zwany Sinio. Guzów koło Żyrardowa. Po wojnie Argentyna. Był kilka razy w Polsce, ale do mnie odezwał się tylko raz. Uważałem go za przyjaciela, chyba bez wzajemności.

Gustaw Schreer. Niemiec z Łodzi. W domu mówiono tylko po niemiecku, ojciec jego nie znał polskiego. Bogaty przemysłowiec. Gucio lubiany. Zginął jako pilot Luftwaffe w czasie walk nad Kanałem. Miał dwóch braci, Achim i Reiner. Jeden zginął w Katyniu, jakkolwiek gdyby zadeklarował swą niemieckość to by go wydano Rzeszy. Drugi – był w Anglii po wojnie.

Michał hr. Sobański. Brat Henryka, starszy. Mieszkał po wojnie w Krakowie, tam zmarł. Spotkania po wojnie przypadkowe, w Warszawie czy Krakowie. Spotkałem niedawno jego syna, skóra ściągnięta z ojca. Gdy mu powiedziałem, że przyjaźniłem się wiele lat z jego ojcem i stryjem – odrzekł: „No to co z tego?”.

Jacek Woźniakowski, jeszcze bez brody i blizny.

Ja.

Lucjan Wolanowski z Jackiem Woźniakowskim – Rabka, lata 30. XX w.
©
Fot. Archiwum Jacka Woźniakowskiego

Gabriel Rechowicz, znany malarz, podpisuje „Gaber”. Syn architekta ze Lwowa, ale mieszkającego w Warszawie. Poszedł „na zawodowego” do marynarki wojennej. On tak się nadawał do służby wojskowej jak ja do podsłuchu. Z Tczewa przeniesiono go do podchorążówki piechoty. W czasie wojny AK, specjalista karabinów maszynowych. Teraz Warszawa, widujemy się czasem.

Aleksander Larisch-Nimsdorf. Bielsko – Biała. Był w internacie klasztornym. Nie chciał przyjechać na zjazd koleżeński, nie wiem jakie były jego losy. Podobno żyje dalej w Bielsku.

Józef hr. Jezierski. Mieszkał z rodzicami w wynajętej willi, codziennie dowoził go „fiaker” i potem odwoził do domu. Bardzo bogaty ród, w Warszawie rezydował na Placu Zamkowym, tam, gdzie obecnie jest zejście z ruchomymi schodami. Dom był właściwie muzeum sztuki chińskiej i japońskiej, jego przodek prowadził rozległe interesy na Dalekim Wschodzie. Po wojnie w wielkiej biedzie w Sopocie. Utrzymywał się z nauki fechtunku. Chyba żyje nadal, ale nie ma z nami żadnego kontaktu.

Ostatni rząd:

Jan Szymański, góral. Mieszkał poza internatem. Wyszedł na ulicę, kiedy Niemcy opuszczali Rabkę, zastrzelony. Podobno ostatnia ofiara okupacji tego uzdrowiska.

Franciszek Gros vel Król. Mieszkał w Krakowie, urzędnik przemysłu chemicznego. Widziałem go przypadkowo kilkanaście lat temu.

Jerzy Christ. Ojciec był lekarzem w Rabce, słaba praktyka, bieda. Matka była Włoszką.. Cała jego rodzina była w różnym stopniu kolaboracji. W Hobart na Tasmanii przypadkiem znalazłem w książce telefonicznej jego brata. Zatelefonowałem, był przerażony mym telefonem. Nie było mowy o żadnym spotkaniu. Miejscowi Polacy powiedzieli mi, że brat ten (chyba Hugo, ale nie jestem pewien) był aktywny w gestapo i ma wielu ludzi na sumieniu. Jurek zjawił się u mnie w domu na Królewskiej w zimie 1939-40. Wdał się w awanturę z Niemcami i uciekł z Rabki. Powiedziałem mu, że akurat nasze mieszkanie jest ostatnim miejscem, gdzie należy szukać schronienia. Przegadaliśmy kilka nocy, dałem mu trochę pieniędzy i żywności, namówiłem, aby uciekał przez Węgry. I tak dotarł do Anglii. Ostatni ślad znalazłem kilka lat temu. Figuruje na liście absolwentów polskich studiów medycznych w Edynburgu. Podobno żyje i mieszka w Kanadzie, ale nie mam żadnych konkretów.

Jan Ceremuga, góral. Nie wiem, co się z nim stało.

Jan Papierz, góral. Przez wiele lat po wojnie był więźniem politycznym, torturowany. Potem chciał, abym mu załatwił posadę naczelnika stacji PKP Chabówka. Ja dotarłem nawet do ministra komunikacji, ale ten po obejrzeniu teczki personalnej Janka, nie tylko dał mi odmowę, ale dość brutalnie wyrzucił za drzwi. Jego syn telefonował niedawno do mnie z Dęblina, iż ojciec żyje i wspomina mnie dobrze.

W świetle mych późniejszych doświadczeń, myślę, że to były najlepsze lata mego życia. Nie umiałem (nie tylko ja) odczytać groźnych pomruków ze wschodu i zachodu, myślałem, że ta nasza grupka rówieśników będzie wspólnotą przez resztę życia. „I w tym miejscu łza miast kropki padła…”.

PS. Nie wiem dlaczego, na zdjęciu nie ma Zbyszka Mieszkowskiego, syna jedynaka, właściciela wielkiego majątku Skrwilno koło Sierpca. Był w naszej klasie i w naszej sypialni w internacie. W czasie wojny wywiad AK, ożenił się z łączniczką i osiadł w Krakowie. Pracował w Nowej Hucie. Wracał z pracy w szofer ciężarówki, przysnął i na zakręcie oparł się o drzwiczki, wpadł pod tylne koła. Jak kilku z nas (Rechowicz i ja) wychowywał się bez matki. Był bardzo zdolny, wysportowany.

LUCJAN WOLANOWSKI
(1920-2006)

(matura 1938)

Przed dworkiem – siedzibą Gimnazjum Wieczorkowskiego. Lucjan Kon (Wolanowski) – drugi z prawej u góry; Jacek Woźniakowski – drugi z prawej u dołu. W środku wychowawca klasy – prof. Jan Kucza (ok. 1935-1936 r.)
©
Fot. Archiwum Lucjana Wolanowskiego

*   *   *

* WSPOMNIENIE JANA MLEKODAJA *

Międzywojenna Rabka była średniej wielkości wsią o statusie uzdrowiska – solanki jodo-bromowe – liczącą około 3000 stałych mieszkańców – latem przyjeżdżało do 30000 kuracjuszy. Ewenementem na skalę krajową było, że istniały w Rabce aż 3 gimnazja, choć prywatne to, jednak z pełnią praw gimnazjów państwowych a zatem z dostępem absolwentów na wyższe uczelnie, bez dodatkowych egzaminów.

A były to:

1) Gimnazjum Żeńskie im. Św. Teresy.

2) Gimnazjum S.S. Nazaretanek – również żeńskie

3) Prywatne Gimnazjum Sanatoryjne Męskie dra Jana Wieczorkowskiego.

Uczniowie Gimnazjum Wieczorkowskiego podczas gry w piłkę ręczną (szczypiorniaka) (1931)

Mimo, że w Nowym Targu i Jordanowie istniały gimnazja państwowe, które nie pobierały tzw. czesnego, gimnazja rabczańskie cieszyły się wielkim powodzeniem ze względu na wysoki poziom nauczania i wychowania. W szczególności do „Tereski” i „Wieczorkowskiego” – jak się potocznie wtedy mówiło – uczęszczała młodzież z całej Rzeczypospolitej, córki i synowie tzw. wyższych sfer, a więc arystokracji, ziemian i wykonujących wolne zawody. Nie bez znaczenia była tu wysokość czesnego, które u Wieczorkowskiego wynosiło 90 zł miesięcznie, przy średniej płacy np. na kolei czy poczcie nieco ponad 100 zł. Podkreślić tu wypada wielką wyrozumiałość dyrektora, który gorzej sytuowanym rodzicom najczęściej z terenu Rabki, obniżał opłatę miesięczną za ucznia do 50 a nawet 30 zł.

Dwór, w którym mieściło się Gimnazjum Sanatoryjne Męskie Dra Jana Wieczorkowskiego w Rabce

Gimnazjum dra Wieczorkowskiego, obok działalności dydaktycznej, zapewniało potrzebującej młodzieży opiekę sanatoryjną w tzw. instytucie, obejmującą opiekę lekarską, pielęgniarską, mieszkanie i wyżywienie – za jedyne 210 zł. miesięcznie. Warunki lecznicze były tu wprost idealne. Na terenie wspaniale utrzymanego rozległego parku, w kilku budynkach dawnego dworu Zubrzyckich mieściły się klasy i pracownie gimnazjalne oraz pokoje mieszkalne dla internistów, którzy ucząc się byli pod stałą opieką lekarską a w podziale godzin mieli nawet werandowanie. Na terenie internatu wychowawczą opiekę sprawowali pp. Szwarcowie, zapewniając jednocześnie konwersację w językach obcych. Duży nacisk kładła szkoła na wychowanie fizyczne. Do dyspozycji młodzieży był kort tenisowy, boisko do siatkówki i koszykówki, strzelnica i inne urządzenia. Dbano o wychowanie religijne i choć wśród wychowanków dominowała religia rzymsko-katolicka to obowiązywała pełna tolerancja dla innych wyznań np. mojżeszowego.

Gimnazjum Sanatoryjne Męskie Dra Jana Wieczorkowskiego w Rabce

Moja „przygoda” z gimnazjum dra Jana Wieczorkowskiego rozpoczęła się 1 września 1935 r. Po zdaniu egzaminu wstępnego zostałem przyjęty do 1 klasy. Pierwsze wrażenie w porównaniu ze szkołą powszechną było dość szokujące. Dostatnio wyposażone w meble i pomoce naukowe klasy i pracownie, wzbudzające szacunek, wyłącznie prawie męskie grono profesorów a do tego koledzy klasowi z terenów Polski leżących bardzo daleko od Rabki, o nazwiskach znanych mi ze słyszenia arystokratycznych rodów. Z podziwem też patrzyło się na roczniki gimnazjalistów, którzy ucząc się według obowiązującego dotychczas systemu nauczania, przygotowywali się do matury w VIII klasie. Rzeczywistość okazała się na szczęście dużo przyjemniejsza. Profesorowie choć bardzo wymagający, byli wyrozumiali, traktowali nas równo bez względu na status majątkowy rodziców i pochodzenie. Nasze wiadomości wyniesione ze szkół powszechnych okazały się nie takie znów małe, a ci „arystokraci” całkiem miłymi kolegami, którym dorównywaliśmy w nauce, imponując dodatkowo umiejętnością jazdy na nartach.

Gimnazjum Sanatoryjne Męskie Dra Jana Wieczorkowskiego w Rabce

Chciałbym tu podkreślić, że do dnia dzisiejszego zachowałem we wdzięcznej pamięci nazwiska profesorów, którym wiele zawdzięczam. Byli to: Jan Baystak, ks. St. Dunikowski, Jan Kucza, Adam Romanowski, Edmund Seńkowski, Władysław, Stanisław i Maria Sochowie. Bez większych problemów ale często z dużym wysiłkiem zaliczaliśmy kolejne lata nauki, urozmaicone przez dyrekcję gimnazjum wycieczkami do: Wieliczki, Krakowa, Warszawy, na Górny Śląsk, a wiosną 1939 r. na odzyskane rok wcześniej Zaolzie. Tu znów należy wspomnieć dyrektora Wieczorkowskiego, który z własnej kieszeni dopłacał do kosztów podróży, uczniom mniej zamożnych rodziców. Dbano również o wychowanie muzyczne młodzieży, organizując wspólnie z innymi gimnazjami koncerty z udziałem nieraz wybitnych artystów jak St. Mikuszewski – skrzypce, Alfred Muller – fortepian.

Dwór, w którym mieściło się Gimnazjum Sanatoryjne Męskie Dra Jana Wieczorkowskiego w Rabce

W 1938 r. w IV klasie naszego gimnazjum, zgodnie z obowiązującymi przepisami wprowadzono P.W., to jest Przysposobienie Wojskowe. Jednocześnie nas umundurowano i szkolono w musztrze wojskowej, strzelaniu, posługiwaniu się mapami itp. Odpowiednio przeszkoleni, stanowiliśmy trzon powołanego rozkazem Komendy punktu obserwacyjnego OPL w połowie sierpnia 1939 r.

Los sprawił, że jako zastępca komendanta, pełniąc służbę w nocy z 31.08. na 1.09.1939 r. już o godz. 6.00 sam meldowałem przeloty pierwszych samolotów niemieckich.

Z dniem wybuchu wojny zajęcia szkolne zostały zawieszone. 3 września Rabka została zajęta przez wojsko niemieckie a budynki naszego gimnazjum częściowo spalone lub zamienione na magazyny.

Na początku października 1939 r., w budynku S.S. Nazaretanek wznowiło działalność edukacyjną gimnazjum i liceum. Zajęcia trwały do dnia 11 listopada, kiedy to na polecenie władz niemieckich wszelka nauka dla Polaków na poziomie szkoły średniej została zakazana. Nastąpiła kilkuletnia przerwa wojenna a w niej tylko nieliczni korzystali z tzw. „tajnych kompletów”, inni pracowali, walczyli w partyzantce, cierpieli w więzieniach i obozach koncentracyjnych, bądź ginęli w publicznych egzekucjach. Nie brakowało wśród nich również wychowanków gimnazjum Wieczorkowskiego. W obozie oświęcimskim znaleźli się bracia Kumerowie, J. Łybaś, w ulicznej egzekucji zginął Jan Szymański a tuż przed końcem wojny w partyzanckiej akcji poległ Jakub Hojny.

W Gimnazjum Wieczorkowskiego mieściła się podczas II wojny światowej
kwatera główna wojsk niemieckich w Rabce –
(Fot: https://historiarabki.blospot.com)

Wznowienie nauki nastąpiło tuż po przejściu przez Rabkę frontu, w lutym 1945 r. Pierwsze zajęcia miały miejsce w willi „Pod Opatrznością” z umownym podziałem na gimnazjum i liceum, potem w budynku dawnego gimnazjum S.S. Nazaretanek, by wiosną tegoż roku znów jako Gimnazjum dra Wieczorkowskiego ulokować się w budynku dawnego sanatorium dra Olszewskiego. Tu obok 4 klas gimnazjalnych utworzono liceum z podziałem na humanistyczne i matematyczno-fizyczne. Choć nie było już nikogo z przedwojennego grona, to kadrę nauczycielską tworzyli bardzo dobrzy pedagodzy jak pani Holejkowa, Podkowicka, Sutorowska i panowie Jaremski, Madler, ks. Zdebski a języka niemieckiego uczył sam dyr. Wieczorkowski. Nie było podręczników, jedyną podstawą do nauki były notatki pracowicie pisane pod dyktando profesorów. Rok nauki zaliczano w kilka miesięcy, pierwsza matura miała miejsce w lutym 1946 r., druga w maju tegoż roku a trzecia w lipcu również 1946 r. Jesienią tegoż roku zdecydowana większość tych absolwentów rozpoczęła studia na wyższych uczelniach, kończąc je przeważnie z powodzeniem, dając tym samym dowód wysokiego poziomu nauczania „u Wieczorkowskiego”.

W roku 1950 (?) gimnazjum, przeniesione uprzednio do willi „Jaworzyna” zostało upaństwowione co bardzo przeżył dyr. Wieczorkowski. Odsunięty od działalności pedagogicznej zupełnie się załamał, kończąc tragicznie swoje życie.

Sądzę, że dla wielu z nas, absolwentów bądź tylko wychowanków Jego gimnazjum, postać dyr. Wieczorkowskiego pozostaje ciągle we wdzięcznej pamięci.

Na koniec dwie ciekawostki: Obowiązkowym nakryciem głowy gimnazjalisty w okresie międzywojennym była granatowa czapka z twardym daszkiem z niebieską lub czerwoną wypustką. Tylko nieliczne szkoły, za zezwoleniem Min. W. i O. P. mogły nosić odmienne nakrycia i należało do nich nasze gimnazjum. Tym odmiennym nakryciem był granatowy beret uchodzący w tamtych czasach raczej za damski szczegół garderoby. Toteż niechętnie go noszono, ograniczając się do oficjalnych uroczystości związanych ze świętami państwowymi.

Ten niemy sprzeciw spowodował, że dyr. Wieczorkowski w końcu się ugiął i zezwolił na noszenie czapek.

Druga ciekawostka dotyczy naszego sztandaru ufundowanego przez koło rodzicielskie. Na początku hitlerowskiej okupacji sztandar ukryto na terenie kaplicy zdrojowej, której kapelanem był nasz prefekt ks. St. Kumikowski. W czerwcu 1942 r. miała miejsce wielka „wsypa” organizacji konspiracyjnej z terenu Rabki, aresztowano około 200 osób a wśród nich ks. kapelana. W czasie przeprowadzonej rewizji znaleziono również nasz sztandar, który prawdopodobnie jakiś Niemiec zabrał na pamiątkę. Dalsze losy sztandaru to raczej zbieg okoliczności. Według relacji ucznia naszego gimnazjum, żołnierza AK Mariana Topora, gdy wiosną 1945 r. armie alianckie poszły w głąb Rzeszy Niemieckiej a w ich składzie dywizja pancerna gen. Stanisława Maczka, żołnierz dywizji a nasz kolega klasowy St. Grinther-Szwarcburg w jednym z miasteczek północnych Niemiec wśród powodzi białych flag kapitulacyjnych zauważył dziwnie znajomy sztandar. Wysiadł ze swego pojazdu, podszedł bliżej i ze zdumieniem stwierdził, że jest to nasz rabczański, gimnazjalny sztandar.

Dziś znajduje się on w mieszkaniu wnuka dyr. Wieczorkowskiego i mam nadzieję, że trafi do Izby Pamięci w Gimnazjum im. Eugeniusza Romera, które z wielkim powodzeniem kontynuuje działalność edukacyjną rabczańskiej młodzieży, zapoczątkowaną w 1924 roku przez Gimnazjum dra Jana Wieczorkowskiego.

JAN MLEKODAJ
(1928-2003)

(matura 1946 r.)

* * *

oprac. całości: MARIUSZ KUBIK
 

Zobacz także:

Max Cegielski i Klara Czerniewska – dwie książki o Gabrze Rechowiczu

Powrót do strony głównej